
W Teatrze Powszechnym po pokazie filmu „Ludzka Energia” w 2019 r. poznałem Ewę Dryjańską, doktor nauk o polityce, która od wielu lat aktywnie uczestniczyła w wymianie poglądów przeciw nuklearowi i obserwowała z uwagą i niemałym smutkiem szaleństwo w polskiej narracji atomowej. Ewa potwierdziła aktywność Profesora Malinowskiego w mediach społecznościowych, opowiedziała co lajkuje, jak wygląda powierzchnia i presja lobbingu medialnego nukleara w Polsce. Jak jest szkalowana za swoją wiedzę, bo przecież nie poglądy.
EWA: Miłość do Dalekiego Wschodu i mój doktorat ze stosunków chińsko-japońskich spotęgowały szok po katastrofie w FUKUSHIMIE w 2011 r. Pamiętam do dziś rozdzierające uczucie, śledząc historię 50 pracowników, którzy poświęcili zdrowie, by nie doszło do większej tragedii w elektrowni Fukushima Daiichi. Najpierw pomagałam japońskiej koleżance przy imprezach charytatywnych, później zaczęłam organizować spotkania podnoszące świadomość o wydarzeniach w Japonii.
W 2012 r. na sympozjum na temat katastrofy jądrowej, doktorant chemii fizycznej Yasuhiro Igarashi opisał kształtowanie się symbiozy firm energetycznych, klasy politycznej i mediów. Tę SYMBIOZĘ ochrzczono nazwą nuklearna wioska. Japoński naukowiec prezentował przykłady zabiegów propagandowych umożliwiających wypranie mózgu i wpojenie wiary w absolutne bezpieczeństwo elektrowni jądrowych.
Jednak to celowe umiejscawianie ich daleko od dużych aglomeracji odzwierciedlało prawdę o ryzyku. Pomimo tego nawet zwykłym pracownikom wmawiano, że „katastrofa mogła wydarzyć się w radzieckim Czarnobylu, ale przecież nie w japońskich reaktorach pochodzących z Zachodu”. Jeszcze większa złość przychodzi, kiedy słyszysz analogicznie w Polsce: „U nas nie ma tsunami”. Jakby tylko tsunami mogło być przyczyną awarii…
Docierały do mnie przerażające informacje o skażonych terenach i ciałach porzuconych zwierząt gospodarskich, które zmarły z głodu, mieszkańcach, którzy przez totalnie nieprzygotowane władze zostali ewakuowani w miejsca o większych emisjach radioaktywnych. Zaraz po katastrofie japoński rząd podniósł dozwoloną, roczną dawkę promieniowania dla ludności z 1 do 20 mSV rocznie, co spotkało się z krytyką m.in. organizacji Lekarze Przeciwko Wojnie Jądrowej, Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. Praw Człowieka oraz specjalnego sprawozdawcy ONZ ds. substancji toksycznych.
Do dziś wielu ludzi żyje w strefach skażenia. Wizja olimpiady 2020 r. była jednak ważniejsza. W czerwcu 2012 r. grupa matek z Fukushimy udała się do biura premiera, by zaprotestować przeciwko zmianie norm: Niestety bezskutecznie. Restarty wstrzymanych po awarii elektrowni zostały przeforsowane. Utrzymano również oderwane od rzeczywistości i norm międzynarodowych kryteria ewakuacji. To wszystko rozgrywało się w czasie, gdy trzy komisje ds. zbadania katastrofy uznały ją za dzieło człowieka – doszło do niej na skutek lekceważenia bezpieczeństwa.
Kultura Japonii to znoszenie krzywd losu, ale też kultura zgody, harmonii i nieepatowania emocjami. Gdzie jednostka wychowana jest, by podporządkować się zbiorowości. I dlatego właśnie ponad stutysięczne marsze, demonstrujące opór przeciw energii atomowej, znaczą mniej więcej tyle, jakby w Polsce wyszło pół kraju na ulicę.
Start PPJ – Polskiego Programu Jądrowego ogłoszony w Paryżu przez Donalda Tuska w 2009 r. doczekał się kulminacji obłudy atomowej w 2012 r. (już po japońskiej katastrofie) w kampanii dezinformacyjnej „POZNAJ ATOM”. W ramach swojej „naukowości” kampania w manipulacyjny sposób porównywała zdrowotne skutki mieszkania w pobliżu elektrowni jądrowej do zjedzenia banana. Z opublikowanej w internecie „KONCEPCJI KAMPANII INFORMACYJNEJ DOTYCZĄCEJ EJ” .(…) szybko zniknął punkt 2.6 „Analiza wrogów i przyjaciół”. Zresztą teraz trudno w ogóle znaleźć ten dokument w sieci.

W „KONCEPCJI” łączono różne techniki socjotechniczne jak przemycanie projądrowych treści w serialach, konkursach dla dzieci, czy też „pozyskanie dla sprawy” ludzi zaufania publicznego – czyli nauczycieli, członków władz lokalnych, strażaków, księży (lokalne autorytety). A wrogów traktować po orwellowsku, „brudnymi metodami”. Z którego roku jest ten tekst: z 1946? Widziałam zagrożenie w Polsce wynikające z tej chamskiej propagandy i równocześnie monitorowałam sytuację w Japonii. Zaraz po katastrofie jądrowej urzędujący premier – Naoto Kan zarządził zamknięcie wszystkich reaktorów, ale następny szef rządu – Yoshihiko Noda doprowadził do ponownego uruchomienia jednej z elektrowni. Cofnął ten zakaz mówiąc, że „bierze na siebie odpowiedzialność.” Szczyt bezprecedensowej arogancji.

Polska propaganda jakkolwiek prawie żywcem zdjęta z japońskiej pół wieku wcześniej, była jeszcze bardziej infantylna. Ówczesna Pełnomocniczka Rządu ds. Energetyki Jądrowej mówiła protekcjonalnie, że decyzja w sprawie atomu „powinna należeć do elit rządzących „Nie należy obarczać społeczeństwa tego typu decyzjami”. Same „dobre” wiadomości z „atomowego frontu”. Żadnych fotoreportaży z białoruskich sierocińców – pełnych porzuconych dzieci z licznymi chorobami i mutacjami genetycznymi. Pieniądze z tej kampanii poprawiły komuś status materialny. Ciekawe jak denializm tych kreatur oddziaływuje na czarnobylskie dzieci. Nie ma bowiem działania, które nie niosłoby za sobą skutków.

Pogłębienie uczucia surrealizmu nuklearnego przyszło w listopadzie 2013 r. W ramach Festiwalu 5 Smaków zorganizowałam z Yasuhiro Igarashi pokaz filmów: „Pełzająca elektrownia atomowa” oraz „A2-B-C” o sytuacji rodzin dzieci z Fukushimy, badanych pod kątem zmian tarczycy. Po emisji w towarzystwie reżysera Ian Thomas Asha zostaliśmy ostro zaatakowani przez jednego z widzów, jako siejący dezinformację manipulatorzy. W zadającym pytanie rozpoznałam pracownika ministerstwa gospodarki i od razu zripostowałam, że „to raczej on mógłby nam wszystkim wyjaśnić blokadę informacji o katastrofie w Fukushimie w kampanii informacyjnej.”

Wtedy sczerwieniał, zmalał, usiadł i nie odezwał się ani słowem do końca wydarzenia. Następny widz z ministerstwa od razu się przedstawił i ujawnił swoją afiliację, po czym rozpoczął kilkuminutowe peany na temat atomu, które zmuszeni byliśmy mu przerwać. W jeszcze innym miejscu sali siedziała pracownica Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej, która w protekcjonalny sposób dezawuowała wypowiedzi osób wypowiadających się w filmie. Relacja Iana Thomasa Asha
Niedługo potem, dzięki znajomościom koleżanki – Barbary Henmi i pomocy włoskiego dziennikarza z Tokio oraz wsparciu organizacji i ludzi dobrej woli udało nam się zaprosić do Polski poprzez Fundację Muses, premiera Japonii Naoto Kana z delegacją ekspertów. Rozczarowujący, niezrozumiały i wręcz zagadkowy był kompletny brak zainteresowania mediów głównego nurtu. Z naszej inicjatywy premier jednak został zaproszony do Sejmu przez Parlamentarny Zespół ds. Energetyki pod przewodnictwem Posła Andrzeja Czerwińskiego.

Na spotkaniu z parlamentarzystami i mieszkańcami Warszawy japoński polityk wspominał jak stanął przed realną ewentualnością ewakuacji 50 milionów ludzi (link tutaj) w tym aglomeracji tokijskiej. Ta relacja wywarła duże wrażenie na parlamentarzystach. Po spotkaniu odbyła się nietypowa konferencja prasowa, na której wspólnie wystąpili Kan, Nowicka i Czerwiński (link tutaj)
Premier odwiedził również Pomorze i miejsca wybrane na potencjalne lokalizacje elektrowni jądrowej w Polsce, gdzie entuzjastycznie powitali go lokalni mieszkańcy sprzeciwiający się inwestycji. Półtora roku wcześniej na Pomorzu odbyło się w ramach kampanii „Poznaj atom” specjalne seminarium dla zawodów zaufania publicznego na temat atomu z udziałem między innymi wykładowcy Politechniki Warszawskiej Adama Rajewskiego i… psycholożki (link tutaj). Osoby z lokalnych organizacji nie zostały na nie wpuszczone.


Jedyna wzmianka o wizycie premiera w Polsce i jego słowach znalazła się w mediach lokalnych i internetowych oraz w darmowym „Metrze”, rozdawanym na ulicy. Włożyliśmy dodatkowy wysiłek w to, żeby zorganizować czas w napiętym programie na wywiad dla redaktora Jacka Żakowskiego dla „Polityki”. Premier udzielał go w VIP Roomie na lotnisku w ostatnich minutach przed odlotem z Polski. Ten wywiad nigdy się nie ukazał.
Po wydarzeniach z 2014 r. i pozornie atomowej ciszy, wykwitły takie organizacje jak FOTA4Climate, forsująca atom jako jedyne rozwiązanie kryzysu klimatycznego. Nowy typ PRu nakazał również uzurpować sobie prawo do piętnowania i obrażania mających odmienne zdanie, w tym naukowców i zasłużonych działaczy na rzecz przyrody jak np. norweska Fundacja Bellona, która jest jedną z niewielu instytucji robiących cokolwiek w sprawie zatopionych w morzu rosyjskich wraków i odpadów atomowych. Członkowie proatomowej organizacji forsują również pogląd, że nie ma problemu skażonej wody z Fukushimy, bo choć jest zanieczyszczona radioaktywnym trytem i mniejszymi ilościami innych radionuklidów, jest bezpieczna… do picia.

Obserwacja nowej fali agresywnej atomowej propagandy była dla mnie jeszcze większą motywacją do udziału w konferencji na temat raportu o odpadach jądrowych w listopadzie 2019 r., na którą zostałam zaproszona przez Fundacja Heinricha Boella. Dała mi ona inspirację do przeprowadzenia wywiadu na ten temat temat ze światowej sławy ekspertem Mycle’em Schneiderem.
Kiedy „Krytyka Polityczna” opublikowała wywiad i umieściła go na FB zaczęła się lawina… Oprócz „atomowych” organizacji oskarżających mnie i redakcję o lobbing na rzecz Gazpromu i finansowanie z Rosji pojawiły się komentarze osób, które kojarzyłam z kampanii „Poznaj atom”, a także naukowców-autorytetów.

Praktycznie wszystkie komentarze były emocjonalne i niemerytoryczne. Rozbawiło mnie, że taka sugestia padła m.in. ze strony Urszuli Kuczyńskiej – ekspertki ds. energetyki Partii Razem i zarazem członkini FOTA4Climate, która w wywiadach o energetyce, udzielanych do mediów, nie wspomina, że do niedawna była długoletnią pracownicą PGE EJ1 – spółki wyznaczonej do budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Sam prezes FOTA4Climate natomiast uczestniczył w Japonii w seminarium organizowanym przez japoński przemysł jądrowy, obliczone na promocję rodzimej technologii jądrowej za granicą.


Odkryłam również dziwny ciąg komentarzy na mój temat na nowej grupie o wdzięcznej, socjotechnicznej nazwie „Zielony atom”, przekonującej, że izotopy z pożarów lasów w Czarnobylu mają takie samo oddziaływanie jak…. radioaktywność sedesu. Grupa kultywuje tradycje strony „Poznaj atom” przekazując jedynie pozytywne wiadomości o atomie lub też dezawuując te złe. Jednym z jej administratorów jest członek FOTA4Climate.

Postanowiłam podlinkować mój wywiad także do szczycącej się swoją naukowością grupy facebookowej ”Antropologiczne zmiany klimatu i środowiska naturalnego”. Byłam zaskoczona, że osoby z FOTA4Climate jawnie atakowały mnie za jakiekolwiek, zamieszczane przeze mnie, komentarze bądź treści. Gdy próbowałam podzielić się jakimiś dobrymi materiałami, moje wpisy „ginęły”. Później dowiedziałam się, że 2 z 3 administratorów tej grupy również jest członkami/sympatykami tej organizacji, a trzeci jest w dobrych relacjach z jej prezesem. Dlatego w sumie nie mogłam być zaskoczona, gdy w pierwszych dniach kwietniowych pożarów czarnobylskich lasów zostałam w obcesowy sposób zaatakowana przez administrację grupy, a mój tekst zablokowany. Wiele razy sugerowałam administratorom, że powinni napisać, że grupa promuje EJ, jednak utrzymywali oni, że jest to obiektywna grupa naukowa…


Zastanawiałam się, jak daleko posuną się jeszcze promotorzy atomu, gdy na tej samej „naukowej” grupie, przecierając oczy ze zdumienia przeczytałam, jak jeden z członków FOTA4Climate i zarazem członek Partii Razem w chamski sposób atakuje i grozi znajomej malarce odbierając jej prawo do wypowiadania się „na temat na którym przecież ona się nie zna”. Jedynie postronna dyskutantka zareagowała na to zachowanie. Administracja się nie wtrącała.

Wbrew proatomowym kłamstwom wielu prominentnych naukowców jest przeciwnych zastosowaniu technologii jądrowej do ratowania klimatu (m. in. Prof. Mark Z. Jacobson, dr Paul Dorfman, prof. Christian Breyer, prof. Jan Popczyk, Marcin Popkiewicz…). Przeciwna jest jej również Greta Thunberg, której zdjęcia i hasła proatomowcy tak chętnie wykorzystują, nie wspominając oczywiście o jej stanowisku w tej kwestii. Nie wspominając również, że protestując przeciwko zamknięciu elektrowni jądrowej w niemieckim Philippsburgu robili to we współpracy z … klimatycznymi denialistami. Mogłabym mnożyć w kółko te przykłady.

Twierdzenie zwolenników atomu m.in. Urszuli Kuczyńskiej czy prof. Malinowskiego, że „nie ma czegoś takiego jak atomowe lobby” wydaje mi się kuriozalną esencją hipokryzji. Istnieje lobby węglowe, OZE-owe, naftowe, ale w magiczny sposób akurat atomowego nie ma, mimo faktu dokumentowania go chociażby w Japonii. Pomijając jad, kasę i zanik człowieczeństwa, ktoś tu po prostu obraża naszą inteligencję.

Od kilku tygodni „jedynie słuszne podejście” do atomu promuje także TVP przy pomocy różnych manipulacji jak np. promowanie atomu obok wypowiedzi uznanego w kwestiach klimatu Marcina Popkiewicza, choć on uznaje, że w tym momencie budowa elektrowni byłaby błędem. W końcu to sam prezes TVP jest autorem cytatu „Ciemny lud to kupi.
