PROLOGIN

Patrzysz na N’miasto. To już 30 lat a jakbym wczoraj przyjechał. Miasto zaciera czas i ukrywa swoją prawdziwą architekturę.  Nikt cię tu nie chce, nikomu to nie w smak. Jakbyś  przeszkadzał w sado-N’masochistycznym stosunku, w którym dawno zatarły się role i cele. Ale o to przecież w końcu chodzi… Struktura była już tkana jakiś czas i pasujesz tu jak pięść do przymkniętego oka. Niestety ktoś gdzieś coś jakoś pomylił is stało się. Zostałeś wciągnięty jak paproch do odkurzacza albo, żeby daleko nie szukać, jak kreska do N’osa. Wylądowałeś w N’mieście. Stolicy syfu. Brud, smród i ubóstwo to nic nie powiedzieć. W zależności od twoich zdolności szczurów jest po pachy lub wcale. Takie miasto. 

Rozglądasz się, ale już daremnie. Już nie ma do szarych, betonowych murów przyklejonej oszukańczej nadziei. Przypominasz właśnie sobie jak kiedyś, dużo później zaproponowałeś w N’tv formę iluzji w promocji: kiedy w różnych ujęciach architektury miasta „wychodzą” przy określonym świetle liczby. Wtedy co prawda chodziło o jedynkę. Ale miał na myśli wszystkie inne. – Przyjaciele hakerzy zablokowali dla N’iego wszystkie pociągi, żeby odbyła się ta właśnie impreza. Na tej Ziemi. Od jedynki się zaczyna? Czy od zera? Lepiej od zera, może na nim się wtedy nie skończy.

Porwany pamięci dziennik, jak to było?: – Jedź synu, zawsze możesz tu wrócić. Gdy zbieram słowa z początku… To była analogia! O to mu chodziło. – Ta Twoja historia… To była ostatnia historia jaką ojciec czytał przy lampie naftowej… On też nie miał świadomości czym dokładnie jest N’miasto. Co przytrzymuje.

Obudź się. Przyzwyczaiłeś się widzieć w mroku?  Wszyscy jesteśmy szpiegami. To nie czas na zdziwienie. Dotarłeś. Bezwzględność, meta skrytości. Jesteś wybrany, żeby potraktować tę chwilę jak chcesz. To oczywiście poczekalnia. Przetasuj się, jeśli dasz radę. Jeśli potrafisz się zmierzyć ze sobą. Inni nie będą mieć tyle szczęścia. Coś zostaw, coś wyrzuć.

Świat zaprogramowany nie budzić. Mor dookoła zmor dookoła Mor. Ludzie w niewiedzy stale umierają. To Twoja własna, osobista iluminacja. Bez swojej wiedzy zostałeś wezwany na czarną mszę skrytości. Bez swojej woli się stawiłeś. – Nie wiedziałeś, że to możliwe? Rozmowa z Tobą toczy się poza twoją świadomością. Prawda została ustalona. Nasza satysfakcja nie ma prawa ci przeszkadzać.

– Może cię przyjmą do rodziny… Nie, nie przyjmą. Wygodniej jest upokarzać.  Trzymać w gotowości i mieć satysfakcję z Twojej chęci lub niewiedzy. Twojego życia w mroku. Twojej skrytej służby. Nie masz w sobie tej krwi. – Nie zapomnij zawsze wstać. Oni wszędzie kradną. Relatywizm jest atakiem. Rozpoznasz po szukaniu potencjalnego ekwiwalentu sensu. Po pieniądzach… Sekretyzm ulubionym sitem sztucznej elitem…

Porwany pamięci dziennik, jak to było? – Skrytość jest jak cienki welon ciemnej materii. Cicho i spokojnie otula. Zabija. Morze ostatni raz wyrzuca na brzeg. – Muszę złapać oddech, zrzucić brudne ubranie… Obudź proces pamięci. Kolejny piwot. Pastisz. Wszystkie formy ruchu są w grze. Woda najlepsza. Unikniesz pretensji. Oni ciągle patrzą. Oczy puste, wygłodniałe, roszczeniowe. Jak z książek ghostwriterów. Oszukana treść też tęskni do formy. Nie będzie formy. Sfora jęków kosmicznego rozczarowania z nadchodzącego wyroku. Wieczne nic. Kto by się nie darł… 

Przepłynąłem milion mórz i tunel gówna przez całe N’city… Nie dali rady dostatecznie rozebrać. Upodabniali się na chwilę, na jeden dzień, rok.  Jak zły film. Jak przekleństwo… Oni tak patrzą na Ciebie. Jak na towar, środek do celu bez celu. Strach przed upokorzeniem gorszy od strachu przed bólem fizycznym. Wystarczy by sprzedać człowieka…  Kiedy trzeba święty idiota, kiedy trzeba – maszyna. Sztuczna inteligencja. Tak właśnie zachowują się pasożyty. Oczekują schematu zachowania do którego obmyślą się. Imposterstwo rzemieślnicze. Żmije… Nie posiedli ani umiaru, ani wymiaru…  Chcesz kogoś zniszczyć, wmów mu, że jest wybrany… Zdejmuj już tę śmierdzącą koszulę. Oddychaj.

Widzę…Tworzy się tkanka… Nic im nie powiem.

OBLIVION

Może to plaża. Przewracasz się, kasujesz wizję. Może opad. Znowu się przewracasz. Teraz pył. Trupy. I znowu. Plastik. Gazety. Śmietnik. I tak bez końca. Hazard przyszłości. Wejdź głębiej.  Wstajesz. Świeci w oczy biały piasek. Twarz zaczyna się napinać. Wysypisko odpadów radioaktywnych po horyzont. To nie piasek, to CUKIER. Oddychaj. Wszędzie cukier. Aż pod karminowe niebo. Chrzęści. Sztuczny, aż zatyka. Klei się. Ach, to jest właśnie efekt uboczny ich skrytości… Zabija powietrze. Ponownie użyty, żeby zarażać, penetrować i niszczyć. O słodka gównoprawdo! Latami ich karmił, modyfikował. Kryptolaboratoryjnie hodował. Cukrownia. Posłuszne plemię. Aż Bogini Syropa nasyciła wizję. Oto stężony roztwór na skrytości. Oto Świątynia Forum Kryptobelfegorum… Weź czarną watę i wsadź we wszystkie otwory. Obetniesz rogi, z ziemi wyrosną. Spróbuj przestać to czuć. W N’city nic się nie zmieni. Oddychaj… To już trzydzieści lat w N’kryptospirali kolonii kar. 

Na chatę cię nie stać. Na swoje miejsce. Na swoim polu… Żyjesz w wynajmie, w cudzej przestrzeni. W kolejce. W zawieszeniu. To nie twoje. Czekasz na jakieś kolejne rozdanie, kolejny wyrok. Dokoła skrytość barwi ciemnym filtrem. Przed oczami falujący czarny welon. Wypożyczasz samochód. Cabrio. Welon cię nie opuszcza. Wiatr syczy i kłamie. Żółte niebo. Przyciskasz pedał gazu. Nagle w spectaculum wyrasta z ziemi jakieś miasto. Ktoś jednostajnie wypycha formę od dołu, czarny welon oddolnej materii kłębi się malowniczo jak dym w słoiku. Coraz go więcej. Ale ta gęstniejąca czerń nie może się tam zmieścić. Grzeje się. Nabiera swojej N’Formy. Pęcznieje jak czerw. ETA RAKIETA. Zaraz pęknie. Zielona poświata karnacji pilnuje równego szeregu kolejki. Jakby chciał swoimi długimi rękoma wszystkich zagarnąć. Stoją wzdłuż drogi i trzymają przed sobą ukradzione odbiorniki. Włączone. Ale wnętrza nie oszukasz. Wszystko widać. Gdzieś coś schowane, gdzieś ktoś lży. Tu duma swoja, tam duma zaprogramowana. Kolor w odbiorniku się nie zapala. Dramat. Płaczą. Oddychaj. Trzydzieści lat w N’kryptospirali kolonii kar! Wjeżdżasz underground. Przestrzennie, rdzawo i dziwnie cicho. Wysuszone powietrze z zapachem niczego co znajome. Jak z wirtualnego świata. Zewsząd komunikaty, że sztuczne powietrze potrzebne do prawdziwego życia. Podziwiaj wielopoziomowe parkingi. Wjeżdżasz tędy, wyjeżdżasz tamtędy. I znów w tym samym miejscu. Wszystko jest N’kryptospiralą… 

Satelity N’kryptowłaściciela oplotły sieć. Znowu się stroją. Przygotowują się do liż-komunikatu. Odzywają się jakbyś nic nie pamiętał. Kazali wierzyć w osła w baranim kożuchu. Jak złapiesz za ogon to pocieknie… Oni widzą wszędzie kasę. Twoje ciało się buntuje, odrzuca tę wizję. Boją się, że jesteś PONAD to. To ich od razu demaskuje. Dalej nie sięgną. Wymiaru nie dokleisz. Prawdziwa pamięć zacznie w końcu przeszkadzać.

To już nie sen. Pamięć to ich wróg. Posłuchaj.

BASELINE

Pamiętam przejechałem na początku przez N’city robiąc przystanek na musical undergroundowy. Młodzi zeszli do podziemia mówić nieskrępowanie swoim głosem. Odnaleźli się na dworcu w dymach i laserach. Lokalnie sukces. On nie chciał się sprzedać dalej jak chciała ona i popełnił czyn goryczny kata przeciwko pociągowi. Historia oczywiście korzystała z rzeczywistości, może na odwrót… Wracając odwiedziłem tych co mówili swoim głosem, zabawiłem zadługo i też pobiegłem jak bohater. Co prawda w drugą stronę, za pociągiem. Ale nie dogoniłem. W Jowisza kryptoresortowym Kole Fortuny leciało akurat „Jeż był w ogródku, jeż witał się z gąską”. Rozumiem. I nagle bezdomnie. W dodatku w Centrum Kontroli Ruchu. Szczury okłamują pułapki i się na Twoich oczach mnożą. Cóż… Trzeba oswoić tę bryłę. Interes stale się kręci. Ćpuny i złodzieje w swoim rytmie. Swoje bajery, swoje rewiry. Nastoletni chłopcy ślinią patrona. O, znany reżyser obsadza blondynków. Sadza i sadza. Wszędzie śmierdzi zagranicznym potem jak w zaczarowanej bajce. To ta ich żelazowa woda. Trzeba przywyknąć. Jak do deszczu. Czarna wołga zatrzymuje się przy bezdomnym penetrującym śmietnik. – To nie twój rewir. Nieuchronnie zamykająca się szyba odbija N’city. 

Nogi bolą, a wyobraźnia potrzebuje coraz bardziej pomocy w obronie. Na zewnątrz coraz mniej krzeseł. Nagle wychodzi dwóch grabarzy bagaży i pokazując na drapacz zielonej poświaty szepcze chrapliwie: „Tam siedzi facet przy biurku z kasetką. Pozwala pożyczonym koniom biegać”. Moloch zielony zgnił i wtopił się w czerń N’city. Jego cienie jak potrafią być nie przystające. Zmęczenie zmusiło w końcu zapolować na miejscówkę w poczekalni peronowej. Żeberka ławki niewygodne. Delfin nie wybrzydza. Jedno oko, później drugie… Umysł bacznie odpoczywa. Dobra, w pewnym momencie, czuję w morzu N’cień, który szepcze: „Nie twoje miejsce” Nikt nie drgnął. Skrytości gra. Jeden wstaje i wychodzi. Kosodrzewina się kładzie. Jak gdyby nigdy nic. Potraktujmy to jako nocleg „zero”. Przecieram oczy, oddycham przeciągiem nadjeżdżającego pociągu. Nagle na peron wbiegają hinduscy artyści i śpiewają swój film. N’city pasożytuje i żywiciel jest umierający. To pewne.

KRYPTOZA

Kiedy traf nie chce zatykać ust to wybiera adres znaczącOznajmiający. Adres jak początek drogi N’kryptospirali. Długiej oranej drogi. Adres baraka 66/6. W dodatku na czymś co ma niedojrzałe rogi. Pysznie. Mieszkaliśmy w czterech studentów, bo kolega Jezusa uciekł od kolegów z Afryki. Zza ściany. Tak. Na 12 metrach kwadratowych cztery tapczany i na środku kwadratowy stolik. Jeden kwadrat był jeszcze ukryty. Kiedy wszystko nabierało sensu z czasem okazywało się, że mieszkam z kryptoplemiennikiem, kryptoseksualnikiem i właśnie kolegą Jezusa, słuchacza z Hiszpanii, z drugiej grupy, bez obowiązku czyli zgaduję, że z odbieranym kryptoudziałem.  Jezus z Hiszpanii prawdopodobnie był jedynym, który nie miał wtedy nic do ukrycia. I mormoni za każdym rogiem. Ale co wtedy nie było krypto? Fin de siècle, de millenium i de walka sił dobra ze złem. Kryptopaństwo, kryptosłużby, kryptointeresy, kryptoedukacja, kryptoukłady, kryptoplan… Czy do dzisiaj się coś zmieniło? Kryptospirala N’city stale się karmi i nakręca.

Baraki były obrzydliwe. Kolory zjełczałe, jakby nigdy nie poprawiane. Farba się łuszczyła i odpadała od ścian, które dodatkowo gdzieniegdzie odginały się starą dyktą. Drgające brudne świetlówki jak z horrorowego szpitala dla wariatów. Śmierdziało potem i nietrudno było wyobrazić sobie historycznych niewolników robotników sprzed pół wieku. Zapachy niewysublimowanej kuchni panoszyły się, mieszały i zostawały pod sufitem. Styl życia otwartych drzwi opowiadał historię zadomowionych od studiów dzietnych rodzin, nie dbających o spokój wypoczynku studentów. Wracało się do nich z konieczności. 

Na wiosnę kryptokolektyw różnych narodowości, ale zjednoczonych pod sztandarem koloru jednej skóry zorganizował między bungalowami, w średnio wysokiej trawie ogniska. W sumie nie było co się już kryć. Niemniej jednak. Z jakiegoś powodu jedna karnacja kryła się w mrokach nocy łatwiej. Jak zabawa to zabawa. W chowanego byłoby się głupio bawić, bo byłem jedynym z kilku przedstawicieli plemienia Czerwonych Policzków. Na drugim roku Hiszpan się już nie pojawił, ale pojawił się Jezus na moim nowym T-shircie. W cierniowej koronie między Poison Idea a Pick Your King. Na drugim miałem zielony Daily Leaf na druku gazety. Z kryptomafijnego Copotu, i pierwszego sklepu z martensami. Między innymi właśnie przez te dwa Tshirty ciągle po cichu zaglądali mi w oczy. Pacz bo co znajdziesz. W skrytości dupsko obracali. Ilość nieprzerobionych szczepionych kompleksów była przerażająca. Osoby najbardziej narażone, podobnie poszukujące można było na palcach jednej ręki policzyć. Bez ścisku. Przerażająco, przestrzeń abstrakcyjna niemalże pusta. Kiedy zasadniczość obsadowa, pedagogiczna i merytoryczna w zostaje w końcu podważona, na przód wychodzą teksty kolegów z dużo starszych lat pt: „Jeszcze się to nie rozpierdoliło?” czy „Mafia rządzi chujnię na scenie oporządzi.” Faktycznie nie było specjalnie na co patrzeć. Łomnicki nie żył. A do złomowania pola zepsute. Kryptomafie miksowały się i tworzyły technikaliat i bełkot. Zostawał mało popularny underground. To ta pierwsza decyzja, która determinuje poziom cukru. W Tę czy we w Tę?

Jeden nadęty gwiazdor tak ciężko ukrywał w pozie swoją drewnianość, że palce podświadomie układały się do noszenia przed sobą wyimaginowanego pudełka. Zgadywałem, że drewnianego. Układ rozcapierzonych palców był nazywany „FBI”. Wszyscy oczywiście udawali, że tego nie widzą. A on popełniał najgorszą zbrodnię na ludzkiej kulturze, czyli faworyzował sobie podobnych. Z biegiem lat okazywało się, że kto bardziej drewniany tym bardziej pasował. Kazał po sobie powtarzać tony. Niekiedy popluwał. Trzeba było się odsunąć. Chór śpiewał głodne kawałki o przywileju wyglądu pomalowanego drewna. Próżno organicznie ręce wzniesione ku niebu… Ale jak mówił mały smok przed wejściem: – Drewno nie oddaje. Odda co innego. Z czasem sytuacja nabierała charakteru wyspiańskowości czyli: Ogromnego Wielowymiarowego Teatru Lizania. Wie kto drewno lizał. Co nie? Cukrownia Parzych. Skrytość nie wypracuje talentu, wypracuje aksamitny dźwięk pustego drewna. O komunikacji zapomnij. Jest burkanie, lizanie, powielanie, hałas, sztywne ręce, brzydkie oczy. Męczy samo oglądanie. Skutkowało jak można się domyślać. Ci co przyjmowali kryptokomunię, się zarażali. Nikogo wtedy nie obchodziło, że alchemia wiarygodności zachodzi wyłącznie w określonych naturalnie warunkach. Stanowiska ukrytej, ale pachnącej przyszłości mamiły. Myśl zdaje się nie przychodziła, że od tego oglądania można zgłupieć. Zresztą… być może nic by to nie dało. Ślina ciekła, źrenice się rozszerzały, ciało drętwiało. Ci bez Ducha w innych Jego zabijali. 

Zresztą o śmierć w ogóle było nietrudno. Jeden Mor kazał krzyczeć na resztę ciała obserwującego tak, że ci co krzyczeli najgłośniej – oblewali. W dodatku sytuację ułatwiała zaczerniająca muzyka toczących się liż-kamieni. Kto nie kupował tych warunków wylatywał. Gra iluzji, nadziei i ambicji przytrzymywała pozostałych. 

cdn

Luty 2023