LIMUZYNA DO WOLNEGO CZYTANIA 17

SAWA

’Sawa’ to szczególne słowo / imię dla mnie, często się przewijało przez moje życie. Zanim wyjechałem na studia do Warszawy, mieszkałem na osiedlu między Lenina a Warszawską i często używało się tej metafory Warsa i Sawy, jako ludzi sobie przeznaczonych. Jako parę. Miałem bliskiego kolegę Sawickiego w podstawówce, który zachorował na zapalenie opon mózgowych i przyleciał po niego helikopter. To było wielkie wydarzenie wśród dzieci na osiedlu. Prawie jak ucieczka jednego ojca po rurze od odkurzacza z balkonu po wybuchu Stanu Wojennego. Spotkałem po studiach tego kolegę, wydobrzał i zajmował się terapią tańcem. W Białymstoku na pizzę chodziło się właśnie do Savony, bo w samym centrum, niedrogo i duża porcja jej była. Jeden z najstarszych lokali, który przetrwał wyścig upadłości i nawet otworzył filie. Jak wróciłem z Warszawy do Białegostoku pod koniec 2002 roku zniszczony i obciążony, każdego następnego lata poznawałem kolejnych Sawickich, fotografa co robił mi sesję do agencji aktorskich na przykład, albo nocnego ochroniarza Pałacu Branickich, tzw Wersalu Północy, partnera do szachów tam. Dzięki jednej Sawickiej wróciłem do Warszawy i zacząłem pracować w telewizji. Dzięki drugiej zacząłem się uczyć montować. Wybitny Akira Kurosawa stał się jednym z ulubionych reżyserów filmowych. Zawsze ta ’-Sawa-’ się jakoś przewijała w komentarzach po drodze i krokach milowych, że tak powiem. Wspominając teraz poznane kobiety, widzę, że wszystkie mnie jakoś prowadziły do jednej.

SAVONA

W Savonie w niedzielę wyborów zobaczyłem tak piękną brunetkę, podobną do innej pięknej kobiety, którą znam ze zdjęć i klipów wideo, że aż mnie wmurowało. Szła z równie niebrzydkimi koleżankami głosować i nagle się odwróciła i spojrzała łaskawie na mnie delikatnie się uśmiechając. Piękno kobiece jest po to by się nim zachwycać, jak zdaje się powiedział jakiś klasyk. To była najładniejsza kobieta jaką widziałem na własne oczy do tej pory. Właśnie w Savonie.

Przejeżdżając obok Nicei z widokiem, znalazłem publiczną półkę z książkami do dzielenia sią i taki oto  zestaw wybranych roczników Memorial de Notre Temps z Quillet. Ciężkie to i do przeglądania z nudów w samolocie. Wysoce subiektywny przegląd info danego roku. W eleganckiej skórze zawarte. Sama idea wyboru najważniejszych informacji jest w końcu najistotniejsza i świetnym pytaniem było, jest i będzie: Kto miałby to robić? Kto ustanawiać wybór? Wybór tego typu jest w końcu piekielnie silną sugestią.

PRZEZ PROWANSJĘ I OWERNIĘ

Mnie się zawsze oczywistym wydawało, nie tylko jeżdżąc kamperem, ale w ogóle, korzystając z dobrodziejstw życia/przygody i tzw nieoczekiwanych zwrotów akcji, że pewnych rzeczy nie planuję. Czy też nie poświęcam temu zbytniej uwagi. Tyle historii się zawsze dzieje dookoła, że moim zdaniem, lepiej znaleźć sposób, żeby je próbować czytać z sensem, po prostu WAŻYĆ ich S/plot. I między innymi z tych powodów, obok, rzecz jasna finansowych i pewnej NUDY, unikałem płatnych campingów. Zresztą właśnie francuzi wymyślili apkę Park4Night, gdzie ludzie zgłaszają i opiniują później znalezione FREE miejscówki. No więc ja staram się często unikać tej aplikacji i jechać tam gdzie oko czy los zaprowadzi. No i podejmując w nocy decyzję, żeby nie spać w Lyonie, parkując gdzieś w ciemnościach obudziłem się na białym kamienistym polu 'wikingowego’ „sportu”.

LYON

Z różnych powodów nie poluję na zwierzęta. Natomiast za współczesną tego odmianę uważam włóczenie się z aparatem fotograficznym z jednym obiektywem obserwując nie potencjał postprodukcyjnej zabawy/korekty zdjęcia, „wyciśnięcia” z niego 'maxa” tylko same obiekty, kompozycje, zdarzenia i ich zderzenia, coraz częściej ludzi. Zdaję sobie sprawę, że być może nie jest to zupełnie oryginalne, nie mniej jednak jeśli zaobserwuję układanie się tych mini przygód w jakąś historię, ona mnie satysfakcjonuje. Jakby czas kosztem, oczywiście, zaangażowania i pieniędzy nie został jednak zmarnowany. Te zdjęcia akurat są ułożone powstawaniem chrono logicznie. Jak prowadziły nogi i węch, z tego miejsca zaparkowania Husbila.

Wracając ze zdjęć znowu znalazłem półkę z książkami na wymianę, w tym parę po angielsku, z otwierającymi cytatami. Zgadnij co to za książki.

CHABLIS

TO BE E & NOT TO BE E IN PAR IS

Już czułem, że być może się to nie wydarzy teraz, ale pojechałem. Przed samym Paryżem znalazłem wielki, zupełnie pusty ale z drzewami parking przy jakimś kompleksie galerii. Nad samym ranem słyszę jak podjeżdża blisko mnie żywy budzik i nadaje piosenkę Queen. WYdało mi się to trochę przesadą, ze strony przewrotnej rzeczywistości, ale przyjąłem oczywiście ten… znak, z dobrodziejstwem inwentarza. Jak już przyjechałem na festiwal muzyki elektro/jazz usłyszałem przeróbkę „Heroes”, która jakoś zgrała mi się z przebudzeniem na wielkim pustym parkingu. Następnego dnia spotkałem piękną, starszą kobietę / kolejnego anioła / lekarza i muzyka, z którym wypiliśmy sporo kawy i gadaliśmy o elektro muzyce, perskiej dyplomacji, mojej babci, sensie i kodowaniu wiadomości i w ogóle trudach życie międzykulturowego w niesprzyjających warunkach.

BE T W EE N & BE Y ON D

DROGA DROGA JEST DROGA

Francja nie jest specjalnie korzystnym krajem dla samochodów z gazem. Niekiedy trzeba się najeździć, żeby zatankować. Odczytać, gdzie jest, nie jest łatwo, bo pomijany jest albo traktują cię jakbyś używał eufemizmu na benzynę czy diesla. Stałem gdzieś za / pomiędzy szukając w telefonie szczegółowych informacji o każdej stacji w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, kiedy zatrzymała się przede mną policja i zaczęła 'podziwiać’ swoją markę. Wytłumaczyłem, że słaby tu internet i policjant użyczył mi swojego wifi i swojej wyszukiwarki. Zrobiłem zdjęcia i pogadaliśmy m.in o cenach paliwa i licznych 'śpiących policjantach’ we Francji. Policjant naszą rozmowę skwitował jednym zdaniem: „Proszę Pana, we Francji wszystko jest drogie.”

Niedaleko za granicą katalońską zaparkowałem na chwilę zrobić sobie kawę, bo już powoli zmierzchało a chciałem nad morze. Wcale się nie zdziwiłem, że zaparkowałem między drzewami morwowymi. Tym razem owoce czerwone jeszcze, pewnie kolejny raz. I kolejny raz widzę, że nikt się nie interesuje specjalnie tymi owocami, a podobno takie zdrowe. Podobna rzadkość jak w Polsce z mirabelkami, z których dżem wyśmienity i nie spotkałem się z oficjalnym produktem.

L'E START IT

WAKE UP

BE CAREFUL WHAT YOU FISH FOR

Wjechałem na chwilę do Barcelony, ale jak znalazłem miejsce na wzgórzu, to się okazało, że zaparkowałem obok kampera z wybitą szybą i właściciel opowiadał mi, machając ręką w jednym kierunku, że zostawił na chwilę i tyle „Że podobno strasznie kradną, że jak nie mogą otworzyć zamka, to wybijają szybę”. Poszukałem w internecie komentarzy i faktycznie jest to, można powiedzieć, nieszczególna loteria. Po co więc kusić los.

URBANOVA 24.06.24

ASSANGE NA WOLNOŚCI. POWRÓT

WARS I SAWA LUB/ORAZ WAR/S/AWA

Są dwie legendy o Warsie i Sawie. Jedna jest o Syrenie z pięknym głosem co podała Warsowi tarczę i miecz i zmieniła się w piękną dziewczynę, druga o królewskich bliźniakach. Która koszula bliższa ciału? Która, o ile te kryterium można zastosować, LEGENDA, BAJKA, jest bliższa sensowi realizacji? Która pasuje? I co to może znaczyć? A może obie się łączą i przeplatają? Byłby to jeden z najciekawszych PRZEplotów, S/plotów, PI/lotów czy zaLOTÓW legEND, gdyby jednoczesność ich sensów była uwiarygodniona / możliwa do zrealizowania. CZYŻ NIE. Gdyby nie litera „R” ich imiona byłyby prawie, że dokładnie na wspak, na przykład. wsPAK.

MIałem kilka ulubionych miejsc w Warszawie, ale zupełnie bez szaleństwa. W przeciwnym razie bym zwariował. Ucieczka przed betonem za wszelką cenę, bo przytłoczy i nic po tobie. Cóż rzec, mówią, że nie masz cwaniaka nad Warszawiaka, ale przywiązany go betonu jak skoczek do nart. Najładniejsze są oczywiście Łazienki Królewskie.

Oaza w środku Warszawy czyli domki fińskie na Ujazdowie, ale dla uprzywilejowanych. Parę kamienic na krzyż na Mariensztacie z pięknym zegarem, Antykwariat na Solcu z tonami zakurzonych książek i panią Hanią do pogadania m.in o teatrze, Antykwariat Muzant na Wareckiej, Ogród Saski z fontanną i rzeźbami. No i super odludniona, zakazana kładka dla naprawiaczy gazu, dosłownie nad brudną, brunatną Wisłą koło Mostu Gdańskiego. Niewiele w sumie, ale zawsze coś. Kiedyś był Pałac Starej Książki na Woli, kino Wars na Nowym Mieście, parę inicjatyw na Pradze, parę domów otwartych, otwartych inaczej artystów… Ale minęło. PRZEMINĘŁO. Reszta na odległość pachnie 'warsiaskim’ nabzdyczonym lansem, jak plac Zbawiciela czy Hala Koszyki i zdaje się jest to trEND. TR END. Odkąd pamiętam wioSKa, poZERia i PIniądz zawsze tu dominowały, ciągnięte przez plemię uzdolnionych inaczej.  Niebywale paradoksalnym w tym gównomieście jest precedens wyjątkowy w skali kraju i świata czyli Powstanie Warszawskie 1 sierpnia 1944 r. i kultura utrzymania tego AKTU w NIEZAPOMNIENIU. W zestawieniu z tą postępującą konsumpcyjną i martwą kulturą był to EWENEMENT. Nie do wyobrażenia dzisiaj. Szacunek bohaterom.

POWRÓT DO GAR/E/DENU. 1.07.24. E PI LOG

Kilkaset zdjęć przez 10000 km w 40 dni przez kilkanaście krain. Kiedy wracasz, nazwijmy to, z innego wymiaru zwłaszcza o takiej wysokiej gęstości: różnorodności widoków, amplitudzie zdarzeń, SZEPTÓW, wyzwań etc., w tak krótkim czasie, dobrze jest po kolei postawić Z POWROTEM podstawowe kroki. Odbyć pewien rytuał, jak kto woli. Proste czynności mają rzecz jasna RÓWNIEŻ, a może raczej PRZEDE WSZYSTKIM, swoje wyjątkowe odbicie I znaczenie w RZECZYWISTOŚCI.

Po zaparkowaniu się, najpierw trzeba się poważnie zdziwić, że wszystko jest takie piękne, zjeść trochę różnych owoców, agrest, borówka, czarna porzeczka, przegonić muchy i osy od czereśni i wiśni. Powyrywać rękoma co wyższe rośliny w zagrożeniu i pójść na ganek. Umyć stół, jeden drugi, trzeci. Przetrzeć zakurzone, Zamieść podłogę, powyrzucać „owoce” korników. Pochodzić na bosaka. Pozbierać naderwane kwiaty. Zacząć przynosić swoje rzeczy; komputer, kable do ładowania, wentylator, aparat, dyski, żywność. Ustawić naczynie na stole, cytryny. Przynieść gitarę, nastroić z powrotem. Przywołać ptaki. Przynieść notatki, Pismo Św., kubek z długopisami. Znaleźć się odpowiednią elektryką i powłączać. Posprawdzać swoje stare rany, oparzenia, zadrapania. Znaleźć aloes. Wyjąć z nich sznurówki i założyć stare zamszowe buty. Przygotować grilla, poprzynosić przyprawy i zacząć żyć.

 

Pamiętaj wyjechałeś, żeby nigdy nie wrócić. Wznieść ręce do góry w geście tryumfu dziękując jednocześnie za czalendż i opiekę. Wsłuchać się w stare piosenki, czy coś nowego w nich. Obejrzeć zatrzymany, niedokończony film. Zmienić nazwę dysku z Mobile na Library. Umyć nogi, umyć sa/ndały. Przystrzyc brodę maszynką elektryczną. Skosić trawę. Rozpalić ognisko, niedopalone szczątki spalić definitywnie. Stare gałęzie. Przejrzeć tych co ukrywają intencje, kontakty, interesy. Utrzymać ognisko przez cały dzień i dzień następny. Naprawić to co się da. W międzyczasie jeść owoce, póki są. Usiąść pod drzewem orzecha włoskiego. Obejrzeć coś, poprzyglądać się słońcu. Zastanowić się nad ZŁEM. Oczyścić LAS.

Około 7.07.24 pojawiły się nagle motyle i zaczęły mi towarzyszyć. Ilekroć miałem specyficzną / przyjemną myśl, na potwierdzenie przelatywał mi przed oczami motyl. Pierwszy raz coś takiego mi się przydarzyło. Cóż rzec… Jestem skłonny przyzwyczaić się do tego. To bardzo ciekawa, lekka i przyjemna relacja. Czasami nawet zaskakująca.

NIE MOGĘ JUŻ ZNALEŹĆ MIEJSCA DLA SIEBIE W POLSCE

OSTATNIE 40 DNI WSZYSTKO MÓWIŁO MI JEDNO SŁOWO

Pierwszego poranka 10.10.24 po wyruszeniu  z Warszawy przed granicą niemiecką wyszedłem na zewnątrz z kawą.

Niemieckie darmowe drogi są po prostu obrzydliwe. Na darmowej autostradzie trzęsie samochodem, że aż skacze, a drogi w miastach i pomiędzy są równie fatalnej jakości, bez znaków i często/gęsto blokowane bez informacji do nawigacji. Akurat trafiła się w nocy ulewa i kilkadziesiąt dróg poblokowanych. Czułem się jak w jakimś labiryncie z taniego horroru.

Po przybyciu do Paryża pierwszy obrazek jaki zobaczyłem siedząc z kawą w samochodzie po przebudzeniu 12.10.24.

MAM NADZIEJĘ ŻE TO KONIEC

Z TEGO MIEJSCA, NA CITY ISLAND TUŻ PRZED 14, ZROBIŁEM DZISIAJ COŚ CZEGO NIE MOGŁEM PRZEZ CAŁY ROK. A W OGÓLE... ZROBIŁEM TO PIERWSZY RAZ W SWOIM ŻYCIU.

13.10.2024