LIMUZYNA DO WOLNEGO CZYTANIA 15

WARS WITA WAS

Ten slogan to taka metafora niezmiennego niereformowalnego polskiego pijanego komunizmu. Takim to tekstem w PRL witano w wagonie restauracyjnym WARS w pociągu, który zawsze był spóźniony. W Warsie podgrzewając gazem w tradycyjnych garnkach odgrzewano długowieczne bigosy, tradycyjny polski miszmasz z kapustą pobudzającą i przyśpieszającą gazy oraz fasolkę po bretońsku, równie akceleracyjną. Twarde żylaste schabowe na obrzydliwym ziemniaczanym pureee zawsze z przedwczorajszą surówką. Było bardzo drogo w takim wagonie, ale zawsze można było kupić alkohol. Wydawało się, że tylko tak można było uniknąć niestrawności fizycznych i psychicznych. Gazem po gazy pod gazem. Sporo tego gazu. Nie znam nikogo, kto by pamiętał tamte jedzenie, nie miał wzdęć lub po prostu był z niego zadowolony. Wars food wars.

Wyjechałem z Polski w Boże Ciało. Na stacji benzynowej tuż przed granicą było takie podniecenie, że ludzie nie respektowali kolejki do kasy. Jak i sami ekspedienci. Po prostu jak dzicz na wyobrażonej wojnie, jak najszybciej opuścić to miejsce. Bezkarność, chamstwo, polactwo. Między innymi dlatego chciałem stąd wyjechać zawsze na zawsze i zawsze zostawałem / wracałem. Bo wygląda, jakby właśnie, ciągle, niezmiennie, nie dało się tego zreformować, jakby ciągle nikt na tę zmianę nie przyzwalał. Uparte krytyczne pole za stodołą, za którą wyrzuca się wszystko co przeszkadza, ale i tak przez to później trzeba przejść. Jakiś krótkowzroczny absurd, który jest pogłębiany przez wilczy szczepiony w mediach kapitalizm. Wygląda ta Polska tak jakby każdy zaakceptował stare / nowe komuno/kapitalistyczne prawo, jakby miał przyzwolenie na oszukiwanie, a tylko humor tym rządzi. Różnica tylko taka, że w komunie nic nie było, ale ludzie sobie bardziej pomagali. Co za przeklęty SYF. Granice się zatarły i inteligentni ludzie nazywają ten status quo raz komuną raz niedokończonym lub niewykończonym kapitalizmem, zapewne podług własnych przykrych wspomnień. Cóż rzec… Wybitnie.

Podróż jak podróż, jak się nie zatrzymasz to raczej podobne obrazki po drodze. Słowacja biedna i monotonna. Ludzie ubrani jak z lumpexu komuny. Gospodarstwa gorzej jak w Polsce. Węgry podobnie, Budapeszt obdrapany, na Rakocziego stanął mi kamper na 10 minut, musiałem tam coś pogrzebać, to podszedł pijaczek z informacją, że nie mogę tu stać na środku. Dokoła obdrapane i szaro, buro i ponuro. A to główna ulica. Pewnie te pocztówkowe, reprezentacyjne obiekty to glanc pomada. Ale żeby jakoś tak EU dbała o te postkomunę, to NIE. Targ żywności w Siofoku, ceny razy 4 niż w Polsce. Nad Balatonem policja zgarnęła śpiącego na ławce z klamotami i dorabiacz kluczy chciał mnie naciągnąć. Słabo. Przejazd przez Chorwację podobnie. Góry wszędzie fajne, wiadomo. Ale ileż można je oglądać z przymusowej autostrady. RIJEKA też obdrapana. Nie przypominało to „Super rozwiniętego Zachodu”. Nijak. Już 35 lat po obaleniu komuny, a kraje postkomunistyczne jakoś ciągle ją przypominają. Niemców też NRD jakoś nie obeszło specjalnie.

RIJEKA

Z rana przed wyjazdem z Rijeki zajechałem do Spar zrobić zakupy. Wchodzę, pusto i nagle z głośnika Depeche Mode: „Can You Feel A Little Love”. Później nie mogłem się pozbyć jej z głowy.

TRIEST

Krajobraz zaczął się zmieniać wraz z wjazdem do Włoch. Czyściej, więcej turystów, jak w pierwszym mieście TRIEŚCIE. Nawet blisko centrum miasta bezpłatny parking dla kamperów, ale za to w otoczeniu położonych niedaleko morza olbrzymich pustostanów. Dziewczyny grającej pięknie na skrzypcach nikt nie słuchał. Jak kończyłem zwiedzać miasto i mijałem jeden kościół usłyszałem śpiewy. Jak zaszedłem, kilkuosobowa grupa próbowała „All you need is love”. Ja sobie słuchałem, a pies patrzył się na mnie. Przedziwne.

No i powoli zaczęły się niekończące pola winorośli. Małe miasteczka, różnej wielkości plantacje, enoteki, restauracje i degustacje itd. Jak te w LISON. Przespałem się tam na tyłach jednej stacji benzynowej, czekając na otwarcie dystrybutora z gazem, bo nie wszędzie wieczorem akurat z takiego dystrybutora sam się obsłużysz. I jak do tej pory, jakby to powiedzieć, najbardziej oryginalny stacjonarny wystrój. Gaz w we Włoszech najtańszy ze wszystkich, które tankowałem zagranicą, w dosyć drogim kraju.

LISON

GDZIEŚ PRZY DRODZE NIEDALEKO WENECJI

RAWENNA

Zanim zrobiłem pierwsze zdjęcie w Rawennie zatrzymała się przede mną nagle dziewczyna prowadząca rower i uważnie mi się przyglądała. Jeśliby kruk mógł być jednocześnie aniołem… to właśnie mi przyszło do głowy. Czarne włosy, czerwone usta, czarny ćwiczebny strój do tańca i duże uważne oczy. Usta wyglądały na miękkie, cera trochę blada, czarny rower. Trwało to chwilę, nie wykonałem żadnego ruchu. Również nie przyszło mi do głowy zrobić zdjęcie. Po chwili ruszyła mijając mnie. Wydało mi się to niezwykłe. Jakby kolejny anioł, na tej wyprawie. Czas pokazał, że zobaczyłem i spotkałem ich więcej. Jak wybrałem się w miasto spalone słońcem to zupełnie pusto na ulicach. W sumie nie ma co się dziwić. Tylko ciągłe skojarzenia z pustynią.

WSPÓŁCZESNA MOZAIKA W RAWENNIE

Federico Fellini, autor mojego ulubionego „Osiem i pół” powiedział, że jego rodzinne Rimini to wymiar pamięci. Bardzo ciekawe sformułowanie w ustach reżysera, który podniósł godność zawodu reżysera nad wymiar maszyny fabrycznej produkcji i zmienił jego postrzeganie. Zresztą „Osiem i pół” jest o wymiarze pamięci przeplatanej z papierem lakmusowym i filtrem cywilizacji ludzkiej, jakim jest w mojej opinii główny bohater reżyser filmowy Guido. Z tego, między innymi powodu, chciałem zobaczyć te słynne kurortowisko. Ale jak wjechałem tam kamperem to o mało co nie oszalałem z ciasnoty i zalewu konsumpcji. Jak w kłębiącym się chaotycznym mrowisku. Próbując uciekać 😉 o mało nie wjechałem w niski tunel. I by dachu nie było nad głową. Wycofałem w porę jaką straszną ekwilibrystyką tyłem pod prąd zakorkowanej ulicy. Niewygodne jest to samochodem o długości prawie 7 metrów z bagażnikiem i szerokości 2,3 z lusterkami. Ale udało się. Nawet zawracając już pod wieczór wyjechałem na utrudniony widok na morze. Wszystko pozagradzane hotelowo. Plaża nagrodą konsumpcji.

MEM(ENT)O MORI

W wiosce NOVAFELTRIA nagle zaczyna gasnąć silnik, skręcam w pierwszą pięknie brzmiącą nazwę ulicę i staram się stanąć jak najbliżej krawężnika, jak się okazuje naprzeciw cmentarza, niedaleko kościoła i dosyć rzadkich drzew morwowych. Ot taka koincydencja sugerująca. Sprawdzam. Nie kopułka, nie kable. Dzwonię do Polski po assistance i się zaczyna gehenna jak zwykle: a to strona im się internetowa nie odpala, a to nie mogą znaleźć numera ubezpieczenia, a to zmiana operatora i trzeba od początku przechodzić to samo. I czekać. I czekać. Polska rzeczywistość cię dopada. W końcu jakoś się dogadujemy, przyjeżdża laweta i zawodzi w drugą stronę niż twój kierunek. Śmieszny laweciarz mówiąc mieszaną włoszczyzną i rusyczyzną też, że to pewnie kopułka i ze cztery razy powtarza mi, że powinienem wozić zapasową ze sobą. No coraz bardziej jest cudacznie. I okazuje się, że mimo iż masz wpisany silnik benzynowy z gazem, zawożą cię do serwisu diesla. Gdzie, zanim cokolwiek sprawdzą tłumaczą, że i tak będzie problem, bo nie mają dostępu do części innego silnika. No i cóż, że cesarz ze Szwecji. Brak profesjonalizmu polskiego ubezpieczyciela to nic nie powiedzieć. W końcu udaje się ich przekonać, wjeżdżam na kanał, sprawdzają kopułkę jest ok. Sprawdzają od dołu kable i okazuje się, że niektóre styki zaśniedziały. Jak to możliwe, w trakcie jazdy? Wszystko jest możliwe 😉

Uczciwie byłoby się przyznać, że początkowo moim najważniejszym celem tej podróży, była Toskania i Florencja. Widziałem wiele dużych różnych, mniej i bardziej interesujących  miast w Europie, również we Włoszech, ale jakoś nigdy nie udało mi się dotrzeć do tej Perły Renesansu. I jak już zaczęło zachodzić słońce a droga prowadząca przez góry coraz węższa, zdecydowałem, że przy takich sporych gabarytach kampera mniej ruchu na drogach ułatwi przejazd. Nocna jazda oczywiście stanowiła spore ryzyko. Zwłaszcza, że to jednak prawie 40letnie auto, drogi w górach wąskie i kręte, niekiedy serpentynowo, bez zabezpieczeń, a długie światła często kapryśne 😉 Ale kto nie ryzykuje, ten nie jedzie, jak to mówią.

30.09.2024

C.D.N.